Zawody

Chaszczok 2013 – relacja Tomka

Kończy się sezon 2013.  Chciałbym podzielić się z Wami moimi wrażeniami z najważniejszego – przełomowego dla mnie wyścigu w jakim brałem udział w tym roku. 21 września 2013 miałem satysfakcję wystartować w najdłuższym, z największym przewyższeniem biegu alpejskim w Polsce. Do wyścigu namówił mnie kolega klubowy ;-) około maja/czerwca 2013 (nie pamiętam może wcześniej), który potem ku mojemu zdziwieniu …. zrezygnował. Postanowiłem, że ja nie odpuszczę i samodzielnie się przygotuję. Co więcej uznałem że start w nim będzie moim najważniejszym wyścigiem w jakim wezmę udział w sezonie 2013 więc postanowiłem solidnie się do niego przygotować. Przygotowania w sumie trwały jakieś co najmniej 3 miesiące (wakacje tu niestety nie pomogły) ćwicząc przede wszystkim silne długie podbiegi nartostradą na Szyndzielnię oraz strome techniczne 500 lub 1000 metrowe odcinki na Palenicy z przewyższeniem podobnym jak na Babiej czyli do 25%. Z małą różnicą Babia to taka nasza Bielska Szyndzielnia plus Wapienicka Palenica RAZY DWA, więc stres był całkiem spory i wzmagał z każdym tygodniem przed wyścigiem. Dlatego by uspokoić ducha doszły do tego dwa indywidualne wyjazdy do Zawoi i przygotować się psychicznie do wyścigu, na który może zbyt pochopnie się zapisałem i zapłaciłem. W dniu zawodów, kiedy zajechałem na miejsce w Zawoi pogoda nie rozpieszczała. Kilka 7-8 stopni, deszcz i mżawka. Zaparkowałem, szybko oddałem depozyt – upchałem w woreczek, który pękł pod naporem, bluzkę na przebranie oraz kurtkę i rozpocząłem rozgrzewkę. Do końca marzyłem by chociaż nie padało. Tuż przed startem przestało padać …  ;-) Start w miarę punktualny. Adrenalina jak zawsze, ruszyłem w 10 kilometrową trasę na szczyt. Tempo pierwszego kilometra około 3min 50 sek – lekko pod górę, bez szaleństw – dosyć spokojnie, czołówka się pilnowała by nie wystrzelać na początku, co mi bardzo odpowiadało. Trzymałem się czoła było nieźle. Po około 1 km skończył się asfalt i zaczęły się góry. Szczytu Diablaka w ogóle nie było widać – Królowa Beskidów czekała skrycie na śmiałków z całą swoją surowością. Jak wspomniałem – na Babiej byłem przed wyścigiem dwa razy. Za pierwszym razem pogoda była wymarzona słońce, zero wiatru i 20 stopni, ale za drugim razem zmuszony byłem do zawrócenia ok. 400 metrów przed szczytem z uwagi na koszmarne warunki pogodowe – oblodzenia, skostniałe moje palce u rak i policzki, szron na moich włosach oraz obawy przed odmrożeniami i wyziębieniem. Szaleństwo. Zostałem wówczas pokonany ale pocieszałem się, że dobrze, zrobiłem, że zawróciłem. Wrócę do biegu … Po niespełna 3 kilometrach przekroczyliśmy granicę Babiogórskiego Parku Narodowego (zostało 900 metrów wznoszenia) – nikt nie sprawdzał wejściówek (!!!) za to zawodników przywitał rój leśnych os. Któryś z biegaczy musiał je zdenerwować – one więc w odwecie zaczęły kąsać – niekoniecznie winowajców. Mnie ominęły jakoś ale wielu ucierpiało. Bieg był morderczy tempo u mnie spadło początkowo z 6 min na kilometr do prawie 8 !!! Początkowo szlakiem czarnym potem biegliśmy zielonym i po niespełna 7 kilometrach byliśmy na Markowych Szczawinach – 600 metrów wyżej niż meta. Zostało jeszcze coś koło 550 w górę i ostatnie 3 kilometry !!! Na Markowych odliczali zawodników – usłyszałem „dwudziesty ósmy”, więc spośród 260 zawodników zapowiadało się przyzwoicie  :lol: Czułem że dobre przygotowanie i poważne potraktowanie wyścigu może zaprocentować udziałem w rywalizacji także o dobre lokaty. Za Markowymi zaczęły się prawdziwe „schody” – dwukilometrowy podbieg z około 450 metrowym przewyższeniem, po drodze lekki oddech na Przełęczy Brona. Zacząłem nieźle nikt mnie nie wyprzedzał, ale po około 1 km, po przekroczeniu Brony zaczęły mi doskwierać skurcze łydek. Początkowo nie wiedziałem co jest grane, ale skurcze zaczęły się coraz częściej i sprawiały coraz większy ból. Nie mogłem biec – powłóczyłem nogami. Około 1,5 km przed szczytem zatrzymałem się by zaradzić skurczom. Nie wierzyłem, że coś takiego może mi się przydarzyć – nigdy wcześniej – na żadnych treningach nawet nie poczułem żadnego skurczu – musiało akurat na najważniejszym wyścigu roku 2013 !!! Trzeba przyznać, że wyścig trwał dla mnie już około godziny. Podczas rozciągania i walki ze skurczami około pięciu – sześciu zawodników mnie wyprzedziło, ale tylko jeden mi pomógł (tutaj dzięki dla Dominika – Byledobiec Anin). Rozciąganie mięśni zajęło około 1,5 minuty, potem bieg już nie wyglądał jak wcześniej. Walczyłem ze sobą by nie dostać kolejnego skurczu i byle dobiec :) , nie poddać się teraz i by nikt już mnie więcej nie wyprzedził.  Tak się stało, ale o prawdziwym finiszu nie było mowy. Jak się można było spodziewać tam gdzie się skończyła kosodrzewina (gdzieś na wysokości 1600 mnpm) niemiłosiernie wiało, zimno coś koło 2 stopni i widoczność na 20 metrów. Dobiegając do kopy głazów Diablaka nic nie było widać, tylko słychać nawoływania „tędy tędy !!!” z moimi obolałymi łydkami wdrapałem się na szczyt i przebiegłem linię mety !!! Włożono mi na szyję chaszczokowy medal – trofeum dla mnie do dzisiaj najważniejsze !!! i polecono szybkie odszukanie swojego depozytu. Nawet nie miałem czasu cieszyć się  :lol: Chaszczok_2013_Medal_1Chaszczok_2013_Medal_2 Było tak potwornie zimno i wietrznie, że widząc mnie wyziębionego GOPR-owcy szybko pospieszyli z pomocą i do mojej drugiej koszulki z długim rękawem oraz kurtki (co jakoś upchałem w woreczku 15×25 cm !!!) dołożyli długie spodnie przeciwwiatrowe. Resztki mojego 120 ml napoju, który miałem ze sobą prawie zamarzło :-x . Schodząc ostrożnie po głazach widziałem kontynuujących bieg zawodników, którzy jak ja wcześniej wdrapywali się po głazach na szczyt Diablaka, by zdobyć to samo co ja – potwierdzenie własnych możliwości !!! Cieszyłem się w duchu, że poszło całkiem nieźle, skoro tylu (… w tym nawet młodszych …) za mną :lol: . Wracając w spokoju i w ciszy Parku Narodowego mogłem w końcu zanurzyć się w urokach majestatu niegościnnej dzisiaj Babiej Góry oraz pokonwersować ze znajomymi jak to dobrze biegać po górach. Ostatecznie zająłem 37 miejsce w OPEN, 21 w kategorii Masters 30-50 lat !!! gdyby kategorie były rozstawione co 10 lat byłbym PIĄTY J więc nieco mnie ten ostatni – virtualny wynik pocieszał. Co tu powiedzieć na koniec. Najważniejsze !!! skoro wbiegłem na Babią to już ŻADNEJ góry się nie boję J. Byłem z przebiegu wyścigu na tyle niezadowolony, że postanowiłem na Babią pobiec jeszcze raz w wyścigu w 2013 roku, ale relację z tego wspaniałego biegu napiszę później …. Chaszczok to najdłuższy bieg alpejski i z najwyższym przewyższeniem w Polsce i należy się do niego bezwzględnie dobrze przygotować. Organizator w tym roku się nie spisał. Jak zapowiadał przed wyścigiem nie zapewniał punktów żywieniowych, i nikt na nie nie liczył, ale schodząc po tak morderczym 10 kilometrowym biegu, z przewyższeniem ponad 1150 metrów STRASZNIE chciało się coś ciepłego napić by rozgrzać wyziębiony organizm. Strawa w postaci (zbyt) małej porcji bigosu i słodkiej herbaty z wiadra w pensjonacie dopiero na linii startu po 20 km wyrypy w górę i w dół była niemiłym zaskoczeniem. Trochę skąpo jak za 60 złotych wpisowego. …. Ale (organizator) obiecał, że w 2014 roku się zmieni (oby na lepsze) i dostał awansem ode mnie głos za najlepszy bieg alpejski – z pewnością najZACNIEJSZY. Lepiej by ten bigos i herbata czekał na powracających już w Schronisku na Markowych. No i te kategorie wiekowe !!! Trudno 50-latkowi ścigać się z … trzydziestolatkiem. Skąpo. Z pewnością zechcę wystartować w 2014 roku – walczyć o podium !!! choćby to wirtualne  ;-) Pozdrawiam Tomek A.   zdjęcie: wykorzystano zdjęcie autorstwa Krzysztofa Nagacza