Biegiem przez życie z ...
To miał być zwyczajny wywiad. Jak to spotkanie biegacza z biegaczem, cała rozmowa miała kręcić się – któż by zgadł, sensacja… wokół biegania. Przygotowałem szczegółowy zestaw pytań: O rozgrzewkę, plany treningowe, rozciąganie, dietę. Wsiadłem na rower i smagany beskidzkim wiatrem popędziłem na umówione spotkanie. Jarek Gniewek, jak na prawdziwego biegacza przystało to… niezwykle zabiegany człowiek. Trzykrotny brązowy medalista Mistrzostw Polski w biegach górskich (2001, 2003 w stylu anglosaskim, 2011 na długim dystansie), były reprezentant kraju, trener, organizator imprez biegowych. Żona, małe dziecko, pobyt zarobkowy w Anglii, kilkuletnia przerwa w poważnym bieganiu, praca, zmiana pracy, powrót do biegania wyczynowego i od razu kontuzja. Zaraz potem druga. W konsekwencji wizyta w Klinice św. Łukasza i bliskie spotkanie z medycyną sportową pod okiem doktora Bogusława Sadlika. Skuteczna rehabilitacja „w Łukaszu”. Powrót do zdrowia. Do biegania. Zajeżdżam moim góralem pod jednorodzinny dom położony w Straconce na obrzeżach Bielska-Białej. W ogrodzie wita mnie uśmiechnięty facet po trzydziestce o chłopięcym wyglądzie i sportowej sylwetce biegacza długich dystansów. Idziemy do podłużnego pomieszczenia – znajdującego się na poziomie garażu – pełnego pamiątek i sportowych trofeów. Ta kolekcja robi potężne wrażenie. Dyplomy. Małe, wielkie i jeszcze większe. Numery startowe. Puchary świecące na złoto, mieniące się srebrem i kryształem. Wreszcie medale. Dosłownie wszędzie dyndające medale (setki medali na wielobarwnych wstążkach, na tasiemkach i na łańcuszkach). Robię kilka zdjęć tego „prywatnego muzeum sportu”. Próbuję zadać pytanie…ale w tym czasie wychodzimy już po schodach na piętro. Przenosimy się na taras – widok na zalesione góry zapiera dech w piersiach! Jarek Gniewek przeprowadził się tutaj dopiero kilka lat temu, kiedy – podążając za głosem serca – zamieszkał z żoną w jej rodzinnym domu. Wcześniej mieszkał w bloku z wielkiej płyty na typowym polskim osiedlu, dlatego bardzo lubi korzystać z dobrodziejstwa domku jednorodzinnego i w upalne dni przyjmuje gości na tarasie. Życie potrafi zaskakiwać (co najmniej jak greccy piłkarze Wojtka Szczęsnego w drugiej połowie meczu). Nie zawsze to, co sobie precyzyjnie zaplanujemy, sprawdza się w działaniu. Sięgam po dyktafon i… rezygnuję z przeprowadzenia wywiadu. Zdaję sobie sprawę, że mam przed sobą człowieka, przy którym statystyczna teściowa wydaje się milczkiem, a moja naturalna skłonność do słowotoku jest odpowiednikiem buddyjskiego, medytacyjnego wyciszenia. W tym momencie wiem jedno: Nie mam najmniejszej szansy na przeprowadzenie wywiadu. W ogóle nie ma takiej opcji. Ten gość mysi być naprawdę szybki – jeśli biega tak jak mówi! Nie mam wyboru: Ten wywiad… „zrobi się sam”, albo… albo go wcale nie będzie! Okazuje się, że Jarek Gniewek – sportowiec, popularyzator biegania i redaktor branżowego portalu www.bieganie.pl – to człowiek który o swojej życiowej pasji opowiada z werwą słownego ADHD – owca! Cóż mam począć: Delektuję się widokiem górskich przestrzeni i słucham, słucham, słucham… Nie ma sensu mu przerywać. Od czasu do czasu wtrącę pojedyncze słowo, delikatną sugestię, naprowadzenie, strzęp pytania… Słucham, uśmiechając się w duchu do… jakżeby inaczej! rozbieganych myśli… (Ten facet to „samograj”, Dobry Boże… on zagada Wojewódzkiego! Jak bardzo trzeba kochać to co się robi, żeby opowiadać o tym z taką energią i zaangażowaniem…). Czas szybko mija, kiedy Jarek (błyskawicznie przeszliśmy na ty) niczym rasowy sprinter przebiega w pełnym pasji monologu niemal przez całe dotychczasowe życie. Słowo goni słowo, zdania układają się w niezwykle barwną, żywiołową opowieść… Mieszkałem na osiedlu Beskidzkim (Jedno z bielskich osiedli – przyp.lk). Byłem dzieckiem bardzo żywym, wręcz nadpobudliwym (no comment!).Trafiłem do osiedlowego klubu „Beskidek”, gdzie moim pierwszym trenerem był pan Kazimierz Kozak, animator sportu młodzieżowego. Zacząłem, jak większość chłopakówod piłki nożnej,ale szybko wciągnęły mnie biegi na orientację – to bardzo interesująca dyscyplina. Połączenie sportu aerobowego z żelazną logiką i niemal detektywistycznym zacięciem. W tamtych czasach byłem buntownikiem. Krótko mówiąc: punkowcem (śmiech). No, łobuzem byłem… Kiedyś policja goniła nas po Beskidzkim. Ale mnie… nie dogonili… i tak to się wszystko, mówię zupełnie poważnie, zaczęło… Przeszedłem do klubu „Sprint” Bielsko, gdzie przez trzy sezony biegałem na różnych dystansach na bieżni. Bieganie coraz bardziej mnie wciągało, a przez to oddanie sportowi prostowały się życiowe ścieżki. Nie było jeszcze pod dostatkiem fachowej literatury ani czasopism o bieganiu. Nie było takiego sprzętu jak teraz.Super amortyzacji pod stopą, oddychających materiałów, bajerów. Zwykła koszulka, tenisówki, czasami nawet piłkarskie korkotrampki – i biegaliśmy! Bo po prostu stwierdziliśmy z kumplami, że chcemy biegać. Wyznaczyliśmy sobie swoją własną, „prywatną”, pięciokilometrową pętlę. Rodzaj ścieżki biegowej. Nie było też zbyt wielu imprez o charakterze masowym, takich na przykład jak raczkujący wtedy Bieg Fiata, na których amatorzy rekreacji i sportowego trybu życia, miłośnicy biegania mogli pobiec obok czołowych zawodników. Nie to co teraz, kiedy takie imprezy odbywają się bardzo często, prawie co tydzień.Nie było kultury biegania. Ludzie dziwnie przyglądali się biegaczom. Przebiec przez wielotysięczne osiedle na lotnisko (bielskie lotnisko w Aleksandrowicach – przyp.lk), gdzie była fajna baza biegowa, zresztą do dzisiaj tam jest, w obcisłych leginsach, zwłaszcza w czasie deszczu czy w zimie, to było nie lada wyzwanie. W latach dziewięćdziesiątych była inna mentalność. Teraz uprawianie sportu i ruch na świeżym powietrzu stały się na tyle popularne, wzorujemy się w tym względzie na amerykańskim stylu życia, że ludzie już wiedzą: „On sobie trenuje, robi trening, a nie jest… złodziejem,który ucieka! Nie jest jakimś oszołomem”. Korzyść z tego była taka, że znałem praktycznie wszystkich biegaczy w Bielsku. Pozdrawialiśmy się podniesieniem ręki i krótkim: Cześć. Pierwsze zawody, drugie, coś się tam wygrało, zaczęło to wciągać. Samych medali mam… ponad czterysta. Dyplomów nawet nie policzę. Najcenniejsze? Bałem się, że o to zapytasz, a ja je w zasadzie traktuję na równi, bo za każdym medalem stoi wysiłek i wykonana praca. Gdyby popatrzeć pod kątem rangi zawodów, pewnie medale mistrzostw Polski. Za każdym medalem kryją się hektolitry przelanego potu. Kiedyś to się robiło dla tych małych sukcesów i człowiek wylewał na treningu siódme poty. Aż stało się to pasją. Praktycznie codziennie po szkole szedłem na trening. Śmiałem się, że to jedyny z tych nałogów, który jest pozytywny. Jako emerytowany punkowiec coś wiem na ten temat… Dzisiaj tak przesiąknięty jestem tym bieganiem, że troszkę mi to nawet przeszkadza w normalnym życiu… Dawno temu ktoś zapytał mnie, po co biegam. Tak naprawdę, do dziś za bardzo nie wiem. Naprawdę nie wiem, dlaczego biegam. Za prosta byłaby odpowiedź:Biegam bo lubię.Zawsze szukam tej głębi – dlaczego jest to bieganie… Cały czas szukam. Jak znajdę odpowiedź, to wszystkim powiem, albo... przestanę biegać. Może właśnie dlatego, że nie ma tej jednoznacznej odpowiedzi, to jest najbardziej wciągające. W pewnym sensie są tam endorfiny. Jest chęć rywalizacji, ambicja, udowodnienie i pokazanie sobie na co cię stać. Jest chęć pobycia w ciągu dnia samemu ze sobą, ze swoimi myślami, choćby przez tą przysłowiową godzinkę. Zazwyczaj biegam po lesie, a że mieszkam w Bielsku, las dla mnie oznacza góry. Stąd moja wielka miłość do biegania po górach. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym biegać w środku miasta. Tłok, samochody, słuchawki na uszach to nie moje klimaty. Wśród tych spalin. Wolę polne ścieżki, gdzie słyszysz samego siebie. Kiedyś z aptekarskim zacięciem przeliczałem kilometry. Teraz wiem, że organizm sam reguluje ile jest w stanie wytrzymać. Jaki ma podjąć trud, żeby sprostać wzmożonemu wysiłkowi. Czasem celowo nie biorę ze sobą zegarka. Większą część treningu zajmuje mi jak najbardziej naturalne bieganie.Bo przecież bieganie jest czymś całkowicie naturalnym. Nasi dalecy przodkowie biegali za zwierzyną. Albo raczej – a zdarzało im się to często – uciekali przed zagrożeniem życia. Ewolucja ewolucją, my teraz biegamy z innych powodów: dla odchudzania,szukania prawdziwego odprężenia. Warto być biegaczem naprawdę wolnym (śmiech). To znaczy wolnym od schematów. Owszem, pulsometry, te wszystkie GPS-y są pomocne, ale zbyt często gubią – zwłaszcza niedoświadczonych, początkujących – biegaczy, bo stwarzają taką zamkniętą ramę. Oznacza to, że nie potrafisz skupić się na swoim organizmie, na tym, że jesteś poza całym tym światem komercyjnym. Musisz nauczyć się czerpać radość z samego biegu. Dlatego –mówię to bardzo świadomie – ja na co dzień odrzucam zegarek. Podobnie podchodzą do tego mieszkańcy nieskażonych cywilizacją regionów Afryki, skąd pochodzą najlepsi biegacze na świecie, czy Indianie z żyjącego od wieków w dzikich górach Meksyku plemienia Tarahumara, określani mianem „urodzonych biegaczy”, potrafiący biegać na dystansach kilkuset kilometrów, którzy mają jakże osobliwe, naprawdę fajne w swojej wieloznaczności powiedzenie:„Wy macie zegarki. My mamy czas”. Biegnąc bez zegarka jestem w pełni wolnym człowiekiem. Nigdzie się nie spieszę, nic mnie nie goni. Chcę biec po ścieżce, biegnę po ścieżce. Jeśli chcę zejść ze ścieżki – biegnę na przełaj! Moje serce, moje samopoczucie dyktuje mi jakim tempem mam biegać. I to jest ta niesamowita wolność, na której… W tym momencie rozlega się „hardcorowe” ćwierkanie komórki. Proza życia: Żona Jarka, która dwie godziny wcześniej poszła na fitness dzwoni, żeby przypomnieć mu, w dość mocnych słowach… o podgrzaniu zupki dla synka. Korzystam z chwilowego zamieszania i wciskam pytanie o sportowe marzenie. Jarek – cały on! – odpowiada spontanicznie, błyskiem w oku: Załapać się jeszcze raz, na koniec kariery zawodniczej, do kadry Polski w biegach górskich. Powodzenia, Jarkovsky! Autor wywiadu: Lech Kotwicz, źródło: http://www.rehabilitacjalukasza.pl/