Zawody

Wilcze Gronie 2014. 15 km ciężkiego przetarcia przed górskim sezonem

Osobista relacja Jest niedziela wieczorem ... nieco ochłonąłem po sobotnich zmaganiach w Rajczy, choć jeszcze czuję ciężko wykonaną pracę organizmu. Po 3 tygodniowej przerwie, spowodowanej chorobą i przymusowym roztrenowaniem z początku stycznia 2014, postanowiłem spróbować jakoś przygotować się do wcześniej planowanego wyścigu w DRUGIEJ edycji biegu górskiego Wilcze Gronie .... To chyba pierwszy rasowy górski (średniodystansowy) bieg rozgrywany w naszym regionie.  Jako, że jest to wyścig anglosaski, czyli nie mój ulubiony, postanowiłem sprawdzić stan mojej kondycji, siły i determinacji po mojej 3-miesięcznej przerwie startowej i przed sezonem 2014. Wilcze Gronie to bieg o przysłowiową pietruszkę (przynajmniej dla mnie). Na początku sezonu i bez klasyfikacji w kategoriach wiekowych, przez co bez złudzeń o zdobycie jakiejkolwiek pozycji medalowej. Moi koledzy, którzy przebiegli pierwszą edycję wspólnie okrzyknęli, że jest to "ciężki" bieg. Nie zraziło mnie to, jednak niespełna 2 tygodnie od choroby to za mało na pełną regenerację, dlatego postanowiłem pobiec go rozważnie. Tu podziękowania za doping Dawida i Wojtka, którzy jakoś mnie nie odwiedli od startu, zalecali "słuchanie" organizmu. Kilka ostatnich dni przed wyścigiem, śledziłem postępy mojego organizmu w odbudowywaniu kondycji, rozważnie planując kolejne treningi dając czas na regenerację. Najbardziej niepokoiła mnie jednak pogoda, która w górach ze szlaków porobiła lodowe rynny i ślizgawki, a ona warunkowała szybkość zbiegu i bezpieczne pokonanie trasy. No cóż, spełniły się najgorsze scenariusze. Śnieg na zacienionych ścieżkach i stokach nie stopniał do końca zamieniając się w lód i śliskie pośniegowe błoto, odkrywając przy tym kamienie. Pogoda i aura w dolinach okazała się 08 lutego 2014 roku złudnie wiosenna. WilczeGronie_2014_PrzedStartem Impreza przyznam zaplanowana z dużym rozmachem, wspaniała słoneczna pogoda, sporo imprez towarzyszących w Rajczy. Góralska muzyka, oprawa, sprawne rozdawanie pakietów startowych, brak problemów z parkowaniem auta. Duży plus dla organizatorów. Frekwencja zawodników pełna ponad 400 osób na starcie - nieźle. Mnie jednak interesował przed wyścigiem ostatni zbieg (ok. 500 metrów) tuż przed metą, który to najpierw z około 200 metrowej rynny zamienia się w otwarty – typowy stok narciarski. Tam miał się odbywać ostatni dramat moich anglosaskich zmagań. Najgorsze scenariusze nie opisywały tego co zobaczyłem. Rynna pełna zmarzliny lodowej, połączonej z  kamieniami, błotem i śliskimi kamieniami. Sam stok to połączenie zmarzniętej trawy, śniegu i lodu …. Marzenia o amortyzującym śniegu trysnęły jak bańka mydlana. Temperatura na plusie, jak zawsze dylemat, jak będzie wyżej. Po przebytej chorobie postanowiłem, że zamienię jedynie pierwszą warstwę na cieńszą, a zamiast kurtki pobiegnę w bluzie. Żałowałem zostawionej lekkiej cienkiej kurtki. Dodam, że marzeniem moim, które nie chciałem kolegom głośno wypowiedzieć, było zbliżyć się do wyniku Dawida i Marka z ubiegłego roku i choć tamten bieg rozgrywał się w innych warunkach pogodowych to ja złudnie marzyłem o śniegu po pas i jako takiej amortyzacji. Plan był więc taki: Najpierw równe tempo (z zapasem sił oczywiście) przez pierwsze 2 km, potem ciężka praca przez 4 km, czyli podbieg (to w czym czuję, że mogę powalczyć), a dalej oby nie oddać pozycji na zbiegach i znowu podbieg, poprawa lokat, zbieg i znowu …. a na koniec ta lodowa rynna i nie dać się rozwalić. Rozgrzewka ostatecznie przekonała mnie o konieczności zmiany pierwszej warstwy na cieńszą. Wystrzał i Start !!! Nieźle od początku starałem się trzymać czoła i po kilometrze dalej biegłem równym tempem 4:00 wyprzedzając innych, którzy już osłabli - nie czułem zmęczenia. Dobrze. Z zapasem sił po 2 km asfaltu wytrzymałem w równym tempie do podbiegu, gdzie zaczęła się prawdziwa walka – moja walka. W międzyczasie przebrnęła myśl o biegu Fiata, gdzie planuję złamać 40 stkę :) "Będzie lepiej w tym roku !!!" Na pierwszym najostrzejszym i najdłuższym (4km) podbiegu systematycznie wyprzedzałem. W sumie ok. 15 – 20 zawodników, nie czułem wielkiego zmęczenia i cieszyłem się, że praca w górach przynosi efekty. Odcinki w cieniu niemalże całkowicie zalodzone, zawodnicy szukający pewnego wejścia po brzegach rynny. Po wdrapaniu się przez te 450 metrów byłem na coraz lepszej pozycji. Wypłaszczenie i rozpoczął się ostry zbieg, miejscami całkiem sucho gdzie słońce, miejscami ślisko i niebezpiecznie, połamane i leżące po wycinkach gałęzie, zwalone (nieuprzątnięte) drzewo, biegłem ostrożnie. Niestety zacząłem zauważać, że niektórzy zawodnicy, których wyprzedzałem na podbiegu mnie doganiają. Postanowiłem jednak, że nie będę ryzykował kontuzji w biegu tak naprawdę przed sezonem, który może mnie wyeliminować ze wszystkich startów, nie mówiąc o udanym urlopie wakacyjnym. Tak przez 3 km pozwalałem się wyprzedzać innym (w tym dwie kobiety), w międzyczasie płaski, wypoczynkowy i przede wszystkim bezpieczny odcinek asfaltu zakończony punktem żywieniowym i łykiem (w marszu) słodkiej wody był wybawieniem. Na następnym 3 kilometrowym 230 metrowym podbiegu znowu zamierzałem powalczyć - tak było, ale ilość miejsc jakie straciłem podczas zbiegu okazała się już nie do odrobienia. W międzyczasie minąłem pierwszy znacznik trasy o pokonaniu 10 km – zgrywał się z odczytem mojego GPS, stwierdziłem, ze jest naprawdę nieźle (zakładając mój osobisty plan) 63 minuty, dawało mi szansę na przebiegnięcie trasy poniżej 1,5 godziny … !!! Kolejne 2 km zbiegu to kolejne zmagania z niebezpieczną i śliską trasą, tym razem najbardziej doskwierało mi śliskie błoto, które przylepione do butów dodatkowo obciążało je o dobre pół kilograma każdy. Musiałem przystawać i szukać miejsc trawiastych by skutecznie wytrzeć obuwie, kilka razy specjalnie wpadałem w wodę by je jakoś odlepić i ulżyć nogom. Minąłem znacznik 12 km – czułem już przebiegnięte kilometry i …. chciałem już wracać, a że przede mną było tylko 3 km. Zbieg i ostatni krótki podbieg zwiastował najgorsze. Znak 14,5 km wyścigu i z obawą czekałem na najgorsze, czyli finisz. Zmęczenie dało o sobie znać i w lodowej rynnie powiedziałem sobie, że skoro tyle już przebiegłem, plan osiągnąłem i źle byłoby rozwalić się na ostatnich 500 metrach. Postanowiłem więc rynnę przebiec delikatnie, spokojnie i baaaardzo rozważnie, dając nawet wyprzedzić się dwóm młodszym zawodnikom - nie chciałem ich blokować. Finiszowałem niekiedy w tempie dochodzącym do 7:50 :) byle bezpiecznie do mety. Otwarty stok przypominał jazdę po Dębowcu. Miałem dość na dzisiaj, choć starałem się tego nie okazywać po twarzy. Choć wynik okazał się dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem 1 godz. 33 min 20 sekund, szczęśliwy byłem, że dobiegłem cały. Nie czułem dużego zmęczenia ale marzyłem szybko by przebrać się w ciepłe i suche ubranie. WilczeGronie20140208_Tomek&Dorota&Ewelina Po przebraniu wróciłem szybko na metę kibicować Dorocie i Kubie, ale … Kuby z już nie spotkaliśmy, a Dorota już była na mecie :) Parę szczęśliwych fotek, tu pozdrowienia dla zaprzyjaźnionej Eweliny, którą namawiam do wstąpienia w nasze szeregi, baaaardzo dobry gulasz z lanymi kluskami, medal pamiątkowy i przyjemna oprawa muzyczna w wykonaniu ludowej kapeli. Gratulacje, uściski, uśmiechy !!! To co najlepsze w tego typu imprezach i do zobaczenia na kolejnym starcie. Serdeczne gratulacja dla Doroty i Kuby - z pewnością ich wysiłek w trakcie tego wyścigu nie był mniejszy niż mój !!! Wynik bardzo mnie usatysfakcjonował i daje nadzieję na dobre przygotowanie do zbliżającego się sezonu w biegach alpejskich i progresję. Anglosasy zostawiam młodszemu pokoleniu. Mnie wystarczy jeszcze jeden start na koniec sezonu w Memoriale Wojtka Kozuba na Babią Górę – tam będę walczył o trójcę. Serdeczne podziękowania dla Davida i Sary za doping przed wyścigiem. Podziękowania i pozdrowienia dla zaprzyjaźnionej ekipy z Pogorii za bezpośredni doping na finiszu J Podaję oficjalne wyniki: JURA DOROTA; NR 276; miejsce open - 226 Miejsce kobiety - 23 czas:  01:48:50,80 TOMEK AUGUSTYNIUK; NR 95; miejsce open - 93 Miejsce mężczyźni - 90 czas:  01:33:20,50 KUBA KARCZ; NR 364; miejsce open - 233 Miejsce mężczyźni - 210 czas:  01:50:22,83 Odnośnik do oficjalnej strony wilczegronie.pl Aha … na koniec. Biegu Wilcze Gronie nie polecam z trzech powodów – ciężki (15 km na początku sezonu i trzy górki to nie to samo co Klimczok i z powrotem nartostradą), niewiele wnoszący (tylko generalna klasyfikacja) i szalenie niebezpieczny. Ale dla tych co SZALENI i chcą się mimo wszystko sprawdzić to WARTO, przynajmniej raz :) MedalWilczeGronie2014_Kompress Cześć Tomek